Rodzinne tradycje
Babcia i prababcia pana Wojciecha były znachorkami. Jego mama pracowała w pogotowiu. Od najmłodszych lat stykał się więc z chorobami i ludzkim cierpieniem. To dlatego tak wcześnie zapragnął pomagać innym. Już we wczesnym dzieciństwie pojawił się u niego wewnętrzny nakaz czytania Pisma Świętego Nowego Testamentu, mimo że w jego rodzinie nikt nie studiował Biblii. Korespondował z ojcem Julianem Różyckim, misjonarzem w Japonii.
Mojemu rozmówcy głęboko zapadło w serce zdarzenie, które przeżył jako dwunastolatek. Od koleżanki, z którą bawił się na podwórku, dowiedział się wówczas o nieuleczalnej chorobie jej wujka. Mężczyzna miał problem z nogą, a lekarze nie byli w stanie mu pomóc. Chory wybrał się więc do ówczesnego słynnego kręgarza pana Matuska, który posiadł wiedzę i umiejętności, praktykując z niemieckim lekarzem w lazaretach podczas I wojny światowej. To właśnie on wyleczył wujka koleżanki Wojtka. Trudno opisać, jak bardzo Matusek zaimponował chłopcu. W głębi serca modlił się o to, aby być takim człowiekiem jak on. Wprawdzie potem zapomniał o tym epizodzie, ale jego modlitwa została wysłuchana. Od tamtej pory na drodze Wojciecha Walczaka stawali ludzie, którzy przygotowywali go do życiowej misji.
Niezrealizowane marzenie i powołanie
Nie udało mu się zrealizować marzenia o studiach medycznych, gdyż na przeszkodzie stanął stan wojenny. Jeszcze przed 13 grudnia 1980 roku uczył się sztuk walki. Pewnego dnia podczas uprawiania karate wykonał niefortunny skok. Upadek był bardzo bolesny. Odniósł wrażenie, jakby został przecięty w połowie ciała. Coraz trudniej mu było funkcjonować. Potem przeziębił grypę i przez 12 lat borykał się z chorobami. Czytał artykuły traktujące o medycynie naturalnej, fizyce jądrowej, religioznawstwie.
Pierwszej lekcji w zakresie terapii manualnej jeszcze w stanie wojennym udzielił mu Japończyk, który wystąpił podczas pokazu w studenckim klubie karate. Potem uczył go mgr Piotr Haus. Następnie na jego życiowej ścieżce pojawili się lekarze: prof. chirurg ortopeda traumatolog Anatol Jurczenko i Genadij Phuznow, który obecnie pracuje w centrum klinicznym w Bydgoszczy. Od pierwszego spotkania Walczak był przekonany, że będzie się od niego uczył. Genadijowi powiedział o tym wprost – i doktor wyraził zgodę.
Bardzo wiele zawdzięcza profesorowi Anatolowi Jurczence. Ten wybitny chirurg i naukowiec przyjął go na zajęcia, nauczył podstaw medycyny akademickiej i po ciężkiej praktyce przeegzaminował ucznia. Do dziś, gdy się spotykają, przekazuje mu wiedzę i swoje doświadczenie. Tak więc, choć Walczak nie ma dyplomu studiów medycznych, posiada przygotowanie na poziomie akademickim.
Od swojego mistrza nauczył się nie tylko terapii manualnej kręgosłupa i stawów, ale również irydologii i akupunktury. Jeszcze w czasach ZSRR Jurczenko opracował system ćwiczeń optymalnych, oparty na badaniach grupy 5 tysięcy żołnierzy. Wiedzę tę przekazał swoim uczniom. Po takiej szkole łódzki i warszawski terapeuta potrafi dobrać choremu najlepsze ćwiczenia indywidualne.
Wojciech Walczak posiada międzynarodowy, unijny dyplom mistrza bioenergoterapii. Swoje sukcesy w terapii manualnej zawdzięcza temu, że zabiegi wspiera silną bioenergią. To ona pozwala mu pomagać w przypadkach schorzeń oczu. M.in. jednej z pacjentek zlikwidował wrzód na rogówce; pomógł też osobie po operacji zaćmy, której oko nie funkcjonowało prawidłowo.
Mój rozmówca ukończył też studium homeopatii klinicznej, w zasadzie przeznaczone dla lekarzy. Jest specjalistą w dziedzinie masażu leczniczego z elementami rehabilitacji. Marzenie o studiach medycznych, które nadal pozostaje żywe, tkwi zapewne korzeniami w jego wcześniejszej inkarnacji. Kiedyś podczas sesji regresingu zobaczył wóz konny, błoto i siebie w wojskowym płaszczu, pełniącego służbę lekarza frontowego.
Paradygmat medyczny jest mu bliski, nie chce uchodzić za cudotwórcę. Ciągle pogłębia wiedzę, chętnie współpracuje z lekarzami, wciąż się od nich uczy…
Pracę z chorym rozpoczyna od rozmowy, badań ortopedycznych, sprawdzenia odruchów neurologicznych. Następnie stawia diagnozę z oględzin tęczówki oka i badania (wyczuwania) tętna. Postrzega wówczas nie tylko aktualnie istniejące schorzenia, ale również zagrożenia dla zdrowia, które wystąpią w przyszłości. Mnie przestrzegł, że jeśli nie pozbędę się skrzywienia w odcinku szyjnym, w przyszłości, wskutek niedotlenienia mózgu, pojawią się zaniki pamięci. Sęk w tym, że żaden ze znanych mi terapeutów nie miał odwagi zmierzyć się z tym problemem. Niektórzy nawet woleli szyi w ogóle nie dotykać.
Nic dziwnego: osteopatia jest zabiegiem poważnym i ryzykownym. Aby nie wyrządzić krzywdy choremu, trzeba sprawdzić stan organizmu, zebrać informacje o bólach i wrażliwych miejscach. Bez przygotowania, którym jest powierzchowny, a następnie głęboki masaż osteopata nie może przystąpić do korekcji układu kostno-stawowego przywracającej prawidłową biomechanikę.
Ci, którzy mieli szczęście trafić na terapię do Wojciecha Walczaka wspominają, że po zabiegu czują niezwykłą lekkość, jakby nie mieli ciała. Grażyna S. z Paryża, emerytowana dziennikarka stwierdza, że po spotkaniu z panem Wojtkiem przez kilka dni funkcjonuje jak w młodości. Wielka to przyjemność móc wysoko podnosić nogi, mieć ciało, o którym się nie myśli.
Zdaniem mojej rozmówczyni pan Wojtek Walczak jest ciepłym, serdecznym człowiekiem, który każdemu chce pomóc – nie tylko w dolegliwościach fizycznych, ale także na poziomie psychiki i emocji. To terapeuta z powołania.